Poproszę małą czarną kawę – powiedziałam w Starbucksie. Oczywiście kawa była wielkości „dużej”. Tak właśnie wyglądała Ameryka. Chcesz najmniejszy karton mleka? Proszę bardzo, dwulitrowy powinien ci wystarczyć. Chcesz zrobić zakupy spożywcze? Zróbmy je w hurtowni, tak na wszelki wypadek, żeby rodzina nie umarła z głodu. Nie mogłam się nadziwić, dlaczego wszystko w Ameryce jest wielkości „Large”.
Zadałam to samo pytanie cioci. Lubię, jak jest dużo w lodówce – odpowiedziała. A ja przed oczami miałam obraz bezsensownego marnowania żywności i generowania kolejnego plastiku. Teraz wiedziałam, dlaczego Amerykanie są tak otyli…
I love casino! – powiedziała ciocia, która była wielką fanką kasyna (na szczęście w rozsądny sposób) i lubiła z wujkiem czasami pojechać do Vegas i zaszaleć. Miło było na nich patrzeć; zachowywali się jak dzieci, miałam z nich ubaw, bo byli bardzo uroczą parą. Patrzyłam przez okno z wypożyczonego auta na rozpalony piasek i wiedziałam, że nie chciałabym tu spędzić w nocy nawet minuty…
Właśnie przemierzaliśmy Nevadę, jadąc z Los Angeles do Las Vegas! Mijaliśmy wielu pokręconych kierowców i żałowałam, że nie wykupiłam ubezpieczenia zdrowotnego na czas podróży, za co opieprzył mnie wujek.
Pokręceni kierowcy być może brali się stąd, że zrobienie prawa jazdy w USA było tak proste, jak zrobienie burgera, a samochód w Stanach ma właściwie każdy, ze względu na długie dystanse. Ameryka jest k…..a ogromna. Tak, jak porcje jedzenia na jej talerzach 🙂
Nigdy nie pyskuj zza kierownicy, kiedy ktoś jest dla ciebie niemiły – ostrzegła ciocia. Ludzie potrafią wymierzyć do ciebie z broni – dodała. Super, fajnie tu u was – pomyślałam mijając samochód z chłopcami o wyglądzie młodych Sicario.
Dopiero jadąc przez Nevadę poczułam prawdziwy klimat Ameryki, psychopatów i legalnej broni (temat broni pozwolę sobie zostawić na inna okazję). Umilaliśmy sobie podróż śmiesznymi historiami. W radiu leciało country. Wujek opowiadał, jak to kiedyś jakiś fotograf z Los Angeles jeździł z modelkami na pustynię w celu zrobienia sesji fotograficznych.
Oczywiście żadna z tych modelek nie wróciła już z pustyni, a ich krwawe ślady już dawno zostały roztopione przez upalne słońce Nevady. Nie trzeba dodawać, że fotograf poszedł siedzieć na jakieś 140 lat…
Zatrzymaliśmy się po drodze, żeby coś zjeść. Zajechaliśmy do typowej knajpy z pankejkami, obficie polanymi syropem klonowym, wielkości „Large”. To była Ameryka jak z filmów. F** yeah.
Wjazd do światowego centrum rozpusty robi wrażenie. Budynki wielkości „Pałac Kultury razy dziesięć”, a różnorodność architektoniczna ocierająca się o kicz, neony i złoto, doprowadzająca niejednego architekta do estetycznego paraliżu.
This is my little nice, she is from Poland – powiedział wujek do uśmiechniętego pana na recepcji. Zaczyna się – pomyślałam, ale widocznie wujek bardzo się cieszył się z mojej wizyty. Zameldowaliśmy się w Planet Hollywood. Nie było sensu tracić czasu, więc ciocia i wujek od razy pobiegli do kasyna. Oboje zaczęli oprowadzać mnie po kasynie i pokazywać, jak się gra na maszynach.
Czułam się jak ze starymi na wakacjach (no dobra starzy nie nakłaniają cię do hazardu). Wygrałaś 10 dolarów – krzyknął wujek. A ja ze współczuciem patrzyłam na zahipnotyzowanych ludzi siedzących przy maszynach i przegrywających majątki. Zaciągali się grubymi papierosami Marlboro i przypominali postacie z filmów Clinta Eastwooda.
Nie byłam imprezowym typem, nadal czułam jet lag i marzyłam o tym, żeby zasnąć. Wróciłam do hotelu, a wujek i ciocia bawili się w najlepsze. Jeszcze na chwilę usiadłam przy oknie żeby zobaczyć tryskającą fontannę przy hotelu Bellagio (jedna z atrakcji turystycznych). Piękny widok – pomyślałam.
I poszłam spać. Sorry Vegas, ale nie będę miała jutro kaca…
Ciąg dalszy nastąpi…
DŻI