Nadchodzący, ostatni dzień października to czas prawdziwych żniw dla twórców i amatorów opowieści z dreszczykiem.
Choć w Polsce Halloween nadal jest zjawiskiem raczej marginalnym i traktowane jak pewna egzotyka, to jednak i w naszej ojczyźnie z roku na rok, staje się coraz bardziej popularne.
Idealny to czas na wypuszczenie nowego horroru. Tym razem produkcji polskiej. I choć znów daleko tu krajowi znad Wisły do wysokobudżetowych produkcji zza oceanu, to jednak i my Słowianie możemy się poszczycić całkiem niezłym i wielopoziomowym dorobkiem. Od psychodelicznego malarstwa Beksińskiego, aż po kultową już „Wilczycę”, która onegdaj, w roku 1982, spędzała sen z powiek kinomaniaków.
Smaczku sprawie dodaje fakt, że produkcja osadzona w z natury tajemniczych, starych klasztornych murach, pełna podejrzanych zakonników, pradawnych, mrocznych rytuałów i przerażających egzorcyzmów została wypuszczona przez popularną platformę Netflix.
W filmie wystąpiła też doborowa obsada, w tym znakomity Olaf Lubaszenko, dodający krwawej fabule nieco sarkastycznego humoru. Aktor w roli pijanego mnicha tańczącego do taktów przeboju „Daj mi tę noc” jest niebywale wręcz, wyrazisty.
Autorem „Ostatniej Wieczerzy” jest Bartosz M. Kowalski. Nie jest to jego pierwsze zetknięcie z kinem grozy, ani z Netflixem. Jego „W lesie dziś nie zaśnie nikt” było świetnie przyjęte przez widzów i reżyser daje nadzieję, że kolejna produkcja nie będzie ustępować niczym poprzednim. Ciekawe, że Netflix nie przeprowadził żadnej akcji promocyjnej, wypuszczając film znienacka, a poprzedzając jedynie kilkusekundowymi, niewiele mówiącymi zajawkami.
Polska jest prawdziwym zagłębiem kościelnych egzorcystów i ten fakt perfekcyjnie wykorzystali twórcy „Ostatniej Wieczerzy”. Film zaczyna się brutalną sceną próby zamordowania w kościele niemowlaka. Dziecko nazywane jest pomiotem szatana,a nad sercem ma wypalone piętno.
To tylko pozory. Faktycznie zakonnicy, rzekomo walczący ze złem odstawiają jeden wielki teatr, mający na celu wyciąganie pieniędzy z kurii i Watykanu i oszukiwanie nieświadomych wiernych. Czy straszniejsze są brutalne sceny w filmie, czy ponura, przedstawiana w nim rzeczywistość wnętrza Kościoła Katolickiego?
Na to pytanie każdy z widzów musi odpowiedzieć sobie sam. Jedno jest pewne. Kowalski naprawdę kocha horrory i to w jego filmach doskonale widać.
MT