Whang-od Oggay z małej, filipińskiej wioski Buscalan, tatuowała łowców głów odkąd skończyła 15 lat. Teraz ma ich ponad 100 – ile dokładnie? Tego nie wie nikt. Łowcy głów dawno odeszli w przeszłość, a na ich miejsce przywędrowali turyści, pragnący pokryć swoje ciała plemiennymi wzorami z regionu Kalinga.
Kolejki przed namiotem wiekowej tatuatorki ustawiają się na dobę przez zabiegiem. Całość
odbywa się na klepisku, wśród kurzu, śladów krwi poprzedników. Rany przecierane tą samą szmatką, którą wcześniej ścierano krew nieokreślonej liczby delikwentów. Narzędzia również nieczyszczone i niedezynfekowane.
Turystom to nie przeszkadza. Pragnąc poczuć się jak niegdysiejsi wojownicy
pozwalają wbijać sobie w skórę, za pomocą zaostrzonego bambusa, maż z zawartością węgla drzewnego i innych, nieokreślonych substancji.
Oryginalne tatuaże Kalinga miały odzwierciedlać sukcesy na polu walki i odstraszać wrogów. Dzisiaj są turystyczną atrakcją, pamiątką z wycieczki do egzotycznego kraju. Uchyleniem kurtyny świata minionego. Świata, w którym dorastała Whang-od Oggay. Niewiele ma to wspólnego z dawnymi rytuałami i dzisiaj jest atrakcją czysto komercyjną.
Czy warto ryzykować zdrowie i zakażenie np. wirusem HIV, wykonując tradycyjne tatuaże w warunkach urągających podstawowym zasadom higieny? Sądząc po kolejkach, wielu o tym nie myśli. Decyzja należy do każdego, kto zamiast sterylnej igły i salony wybiera namiot w filipińskiej wiosce i najstarszą tatuażystkę świata.