Mundur i sutanna

Ojciec Kosma Lenczowski

Ten niewielkiego wzrostu kapucyn był legendą Legionów Polskich. Wysłany na front ze
strzelcami Józefa Piłsudskiego w 1914 roku, przez kilka lat zaskarbił sobie ich dozgonną
wdzięczność, dzieląc z nimi trudy żołnierskiego życia w okopach i troszcząc się nie tylko o
ich życie duchowe, ale i o materialny byt, a wielu z nich odprowadzając na tamten świat.
Hojność jego znali ranni i chorzy, a także pełniący służbę w najdalszych placówkach, dla
których zawsze miał dobre słowo i prezenty. Ten uparty góral, rodem z Podhala, zasłyną
jednak wśród legionistów z nieprawdopodobnego przywiązania do swego brązowego habitu.
Nie tylko nie zgodził się go zamienić na przewidziany regulaminie wojskowym mundur, ale
„zmilitaryzował” go umieszczając na rękawie dystynkcje. Dodatkowo dumnie przypasał do
sznura rewolwer, w wielkiej, skórzanej kaburze. Był to prezent od zatroskanych legionistów,
ofiarowany, aby skutecznie mógł bronić się przed… zbyt zajadłymi wiejskimi psami.
Wykonana wtedy fotografia narobiła mu wiele kłopotów, gdyż nie były to już czasy zakonów
rycerskich. Jednak szczególny podziw wzbudził tym, ze przez cztery lata służby nikt nigdy
nie widział go bez habitu. Wymagało to niemałych wyrzeczeń, szczególnie, gdy uprany w
warunkach polowych schnął przez dwa dni, a właściciel cierpliwie czekał w namiocie, aby
niestosownym dla kapłana strojem nie zgorszyć żołnierzy. Wydawało się „legunom”, że o.
Kosmę złamie konieczność poruszania się konno, do czego habit nie nadawał się zupełnie.
Niezrażony tym kapucyn skrócił nieco habit, a żołnierze ułożyli o nim piosenkę:
„ Mamy Księdza Kapelana,
Co ma habit po kolana,
To nasza miłość jedyna,
Zawsze słodka jego mina … „.
Ksiądz kapelan przeszedł z Legionami cały szlak bojowy, a także udał się z nimi do obozu
jenieckiego, z którego uwolniono go w 1918 r. W II Rzeczpospolitej tytułowano go
Pierwszym Kapelanem Wojska Polskiego, aczkolwiek nie zamienił swego brązowego habitu
na żadne godności i stanowiska, choć za rządów Pierwszego Marszałka Polski droga do nich
stała dla niego otworem. Za to przy każdej okazji do habitu z dumą nosił strzelecką czapkę – maciejówkę.

Siostra Alkantara Rataj
Kiedy ją poznałem, była pogodną zakonnicą starej daty ze zgromadzenia Sióstr Służebniczek. Dożywając swych dni w wiejskim domu zakonnym lubiła wspominać dawne czasy. Będąc 12-letnim ministrantem chłonąłem jej opowiadania z czasów, jak mi się zdawało, tak zamierzchłych, jak jej zakonne imię. Jedno opowiadanie wryło mi się szczególnie w pamięć, a dotyczyło przeżyć z II wojny światowej.
Będąc młodą zakonnicą pełniła ciężką posługę w szpitalu dla umysłowo chorych. W pierwszych dniach września 1939 roku jej personel szpitala ewakuowano na wschód w nadziei, że uda się uciec przed wojną. Niemieckie lotnictwo atakowało jednak kolumny cywilnych uchodźców i należało zachować możliwe środki bezpieczeństwa.
Jak stwierdzono szczególnie niebezpieczne były wszelkie błyszczące przedmioty, odbijające promienie słoneczne i zwracające uwagę nazistowskich pilotów. Umęczone opieką na pacjentami i ucieczką w upale siostry stanęły przed dylematem jak pogodzić obowiązek noszenia zawieszonego na szyi krzyża z potrzebą ukrycia się przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Decyzję podjęła przełożona, wybierając rozwiązanie najprostsze z możliwych. Nakazała siostrom nałożyć na habity… zimowe płaszcze, które wiozły w bagażach. „A lato było piękne tego roku…”. Regule zakonnej nie uchybiono, a siostry jakimś cudem bombardowanie przeżyły.

Ksiądz Wacław Karłowicz
Ten kapłan w konspiracyjnej Armii Krajowej nosił pseudonim ksiądz Andrzej Bobola. Kiedy
wybuchło Powstanie Warszawskie zdecydował, że pomimo walk pozostanie w sutannie. Jako
kapelan powstańczych batalionów „Gustaw” i „Antoni” był często na pierwszej linii.
Życzliwi przestrzegali przed niemieckimi snajperami, dla których stanowił widoczny cel.
Kwitował ich twierdzeniem, że przynajmniej będą wiedzieli kogo zabijają. Śmierć zaglądała
w oczy. W czasie ciężkich walk na Starówce grzebał dziennie 40-50 osób. Kiedy w jednym z
oddziałów zabrakło dowódcy, zastąpił go na jakiś czas. Wprawdzie nie nosił broni i nie
walczył, ale doradzał jak organizować punkty oporu czy też nie marnować amunicji. Młodym powstańcom wpajał zasadę oddawania strzałów tylko do pewnych celów: „Jeden strzał – jeden Niemiec”.
Ze Starówki wydostał się kanałami ratując cały swój dobytek: stułę, kielich, patenę, no i oczywiście sutannę. Jak się okazało ksiądz Wacław był jedynym, który przez całe powstanie nie zdjął sutanny. Po „wyzwoleniu” jakimś cudem przetrwał także polowanie, jakie urządzili na niego NKWD-ziści i UB-ecy. Zmarł przed dwoma laty, dożywszy 100-lat, przez całe kapłańskiej życie nie rozstawał się ze swoim duchownym mundurem – sutanną.

Jacek Magdoń
Fot. O. Kosma Lenczowski – Pierwszy Kapelan Legionów Polskich

SKOMENTUJ

Dodaj komentarz
Wpisz swoje imię