Zapewne niejednokrotnie spotkaliście się z pokazami tańca z ogniem. Czasem mają one postać rozbudowanych spektakli z logiczną fabułą, czasem przypominają bardziej pokazy akrobatycznych umiejętności połączonych z żonglowaniem płonącymi przedmiotami, a czasami liryczny lub dynamiczny taniec, solowy lub w duecie, trio czy większej grupie.
Jednak, czy kiedyś zastanawialiście się nad rekwizytami używanymi przez firedancerów i ich historią? Wśród przeróżnych akcesoriów, jak dragon staffy, levi sticki, wachlarze, czy parzydełka, a nawet ogniste hula hop, parasolki, liny, czy płonące sześciany, szczególnie zasługują na uwagę te podstawowe – kije i poi. Bo i ich historia jest najciekawsza.
O ile manipulacje kijami, jednym, czy dwoma mają swoje prapoczątki w sztukach walki, a z czasem manipulację pochodniami, czy kijami bojowymi wzbogacono o elementy taneczne, a same kije owinięto na dwóch końcach łatwopalną materią, o tyle historia poi jest zdecydowanie kobieca.
Poi, czyli łańcuchy lub linki z różnego kształtu ciężarkami na końcach, za pomocą których można wykonywać skomplikowane tricki, wywodzą się z Nowej Zelandii. Rdzenne mieszkanki ćwiczyły w ten sposób nadgarstki, żeby szybciej i bardziej skutecznie prać.
Początkowo używały do tego celu owiniętych linami kamieni. Inna teoria mówi, że kobiety Maori trenowały tak zdolności tkackie. Z czasem okazało się, że kręcenie skomplikowanych figur za pomocą kamieni na linkach, wprawia ciało w naturalny ruch. W ten sposób powstały obrzędowe tańce poi.
Współcześnie osoby tańczące z poi posługują się kevlarowymi obciążnikami zawieszonymi na łańcuszkach lub ledowymi, czy silikonowymi kulami. Zdarzają się również treningowe „skarpety” z materiału, przydatne przy bezpiecznej nauce trików.
Ćwiczenie manipulacji poi to doskonały trening koordynacji na linii oko – mózg. W wydaniu bez ognia jest bezpieczny nawet dla dzieci i może stanowić świetną, rodzinną rozrywkę.
MT